Działo się w Gurghiului, działo!

Po wejściu w pasmo, na grzbiet, mile zaskoczył nas kawałek przechodzonego, a właściwie przetorowanego szlaku. W Rumunii trwają ferie, więc pewnie dzieciaki miały zimową wycieczkę. 

Śniegu jest bardzo dużo, mimo niższych gór. Kolejna śnieżyca dokłada świeże 40 cm… nawet na rakietach z przedłużkami idzie nam się bardzo ciężko. Torujemy na zmianę po kilkaset metrów, szybko się męcząc. Już od 1200 metrów bardzo trudno nam się poruszać, bo zapadamy się po kolana. Najgorzej jest pod zalesionym grzbietem Saca (1776 m n.p.m.). Wycieńczeni nocujemy w ambonie wielkości kawalerki , by następnego dnia dotrzeć po depozyt w Bucin.

W jednej z górskich wiosek, pytając o nocleg na sianie, trafiamy do dużego gospodarstwa, gdzie na chwilę odrywamy się od reżimu wyprawy. W zamian za nocleg w 5 gwiazdkowym hotelu, czyli przyczepie kempingowej i pyszną kolację, wynajmujemy się do pomocy. Niemal 300 owiec samo się nie obsłuży! Trzeba nakarmić, napoić, wyczyścić owczarnię i posłać świeżą słomą i trotami. Wydoić krowy, nakarmić 20 psów i założyć koło w traktorze… uff! Taka praca to ciężki kawałek chleba, czy może raczej sera.

Psy, które najpierw chciały nas pogryźć, rano nie dają nam łatwo odejść. Poczuły najwyraźniej zew przygody i ruszyły z nami ganiać sarny pod górę. Z przykrością musieliśmy je przegonić, bo gotowe iść z nami do Orszowej!

Coraz bliżej mety, choć wciąż daleko!

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *