Karpaty Białe za nami!
Z Wielkiej Jaworzyny wybieramy szlak czeski. Mamy nadzieję, że idąc obrzeżem Karpat natura będzie łagodniejsza. Nic z tego. Przez dolinę Klanecznicy pomiędzy Jaworzyną a Łopiennikiem wyrównuje się ciśnienie. Wiatr jest tak silny, że pod Korytną chce nam głowy urwać. Ledwo docieramy do Dubiny i za Brezową decydujemy się zejść na zawietrzną, w dolinę. Kolejnego dnia ruszamy z Nowego Dworu. Front przyniósł zmianę pogody i padać zaczęło już w nocy. Przemoczeni docieramy do Zitkovej, gdzie mieliśmy odebrać pierwszy depozyt… Niestety, srodze zawiedliśmy się na poczcie. Zapewne nadmiar przesyłek przez okres świąteczny sprawił, że nasza jeszcze nie nadeszła… z tego powodu będziemy musieli inaczej planować trasę i postoje, żeby uzupełnić kalorie.
Pisaliśmy już o tym, że pod tym względem Słowacja nas zaskoczyła. W małych wsiach nie ma sklepów, jeśli są, bywają otwarte np. w godzinach 7-11 i 14-18, w sobotę do 12, w niedziele zatvorene na amen. W dodatku, jest okres świąteczny, co dodatkowo zmniejsza szanse na powodzenie akcji „potraviny”, nie wspominając juz o tym, ze w tych sklepikach, czy górskich gospodach nie można kartą, a my gotówki wzięliśmy mało, bo po co w lesie piniondze! Kilka liofów jeszcze mamy, a gdy tylko mamy sklep, polujemy na wędzony boczek lub słoninę. Zaczynamy podejrzewać, ze ukraiński przysmak – słonina w czekoladzie, to będzie niebo w gębie!
Kierujemy się na Javornik, by następnie szukać noclegu w Planavie. To bardziej przysiółek niż wieś. W międzyczasie deszcz przeszedł w śnieg, góry robią się białe. W nocy napadało 40 cm białego puchu. Na trasie pod Biely Vrch zakładamy rakiety. Okolice Vrsatec to malownicze miejsce ze skałami i ruinami zamku. Niestety, nie ma tam sklepu. Swoje ostatnie 1 euro wydajemy na ciastka w Czerwonym Kamieniu. Chleb panie dają w prezencie, bo terminal nie działa…?
Na szczęście jeszcze kilka kilometrów i pożywimy się w Puchovie!
Za nami już 240 km!