10 dni do końca zimy!

Stajemy na najwyższym szczycie naszej trasy – Steflesti 2242 m n.p.m. 

Dotarcie tu kosztowało nas wiele wysiłku. Pierwszego dnia brniemy w śniegu pod górę 17 kilometrów przez 11 godzin prawie non stop. Żywimy się ciastkami i czekoladą, by nie tracić czasu na topienie śniegu na kuchence, która już ledwo zipie. Pokonujemy ponad 1400 metrów przewyższenia. Padamy z wycieńczenia w pasterskiej chacie. Rano wychodzimy w zawieruchę. Nadchodzi ocieplenie, ale my te zmiany odczuwamy zupełnie przeciwnie. Wiatr mrozi wszystko do szpiku kości. Ptaki zamarzają w locie. Idziemy na trasę z nawigacji gps, bo nic nie widać. Po drodze znajdujemy naszego ptaka-nieboraka i schodzimy niżej, by mógł bezpiecznie odfrunąć, gdy odmarznie pod kurtką Weroniki. Zaś my decydujemy, że bezpieczeństwo przede wszystkim, tym bardziej, że nawigacja też zamarza i schodzimy do chatki pasterskiej na 1700 metrach. Już zaczyna się przejaśniać i wieczorem nastaje cisza. Kolejnego ranka pokonujemy znowu niemal 500 metrów na szczyt Sterpului 2142 m n.p.m. Ostrożnie przechodzimy skalisty, nieregularny grzbiet, tym bardziej, że wściekle wieje. Jest to jednak lepsze niż brak widoczności. Grzbietem idzie się dobrze po twardym śniegu, kiedy jednak przychodzi nam przejść przez las, znowu zapadamy się po kolana. Długi marsz postanawiamy zakończyć znowu w chatce pasterskiej, jednak ta nie jest w najlepszym stanie. Zauważamy nieopodal ambonę i w niej spędzamy tę noc.

Pogoda robi się wiosenna, a niebo zapowiada piękny dzień. Nie wieje, więc parujący śnieg zaczyna tworzyć chmury. Popołudniu na grzbiet Steflesti spóźniamy się o pół godziny. Zaciągają chmury i na widoki nie ma co liczyć. Kierujemy się na najbliższą chatkę. Okazuje się jednak, że to szałas, w dodatku przysypany śniegiem. Jesteśmy jednak zdeterminowani, by się do niego dostać – nadciąga śnieżyca.

Warunki na szlaku znowu się zmieniają, jest dużo nawianego śniegu, a słońce zaczęło już topić twardą dość dobrze zmrożoną pokrywę śnieżną. Co jakiś czas słyszymy tąpnięcia pracującego śniegu, czasem widzimy stok, po którym zeszła lawina. Zdecydowaliśmy się na przejście pasmem Lotrului, bo mimo wysokości jego rzeźba terenu pozwala na bezpieczny trekking bez konieczności wspinaczki. Oczywiście przy sprzyjających warunkach, na które szczęśliwie trafiliśmy. Mieliście rację, Matka Natura odwdzięczyła się nam za uratowanie drozda śpiewaka.

Choć zejście w błocie śnieżnym wydawało nam się bardziej hardkorowe niż wchodzenie na pasmo w głębokim śniegu… Rakiety już prawie przyrosły nam do nóg, za to w dolinie wita nas wiosenny klimat. W Polsce też już zagościła wiosna?

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *