„A miało być tak pięknie…”
Cieszyliśmy się z przejścia Alp, bo w Apeninach miało być już „z górki”. Na tej wyprawie wszystko jest dokładnie na odwrót, niż sobie pomyślimy. Apeniny witają nas załamaniem pogody.
11. Września w Alpach spadł pierwszy śnieg i kilka dni północny wiatr przewiewa do nas mroźne powietrze. Mamy po 10 stopni w ciągu dnia, 5 w nocy. Śpimy w ubraniu i kurtkach puchowych.
Przez cały czas silnie wieje. Często pada. Mijamy wiatraki, więc wiemy, że wiatr jest tu normalny. Ale nie taki. Mieszkańcy, z którymi rozmawiamy, mówią o anomaliach pogody. Tak zimno we wrześniu nie bywa.
Przez jeden dzień cieszyliśmy się słońcem, ale i tak nie ma upału.
Na wyprawie najważniejszą rolę odgrywa psychika. Jest nam coraz ciężej.
Nie przygotowaliśmy się na aż tak złą pogodę, wilgoć i zimno. Takie warunki przypominają nam zimową wyprawę przez Łuk Karpat, ale wtedy wiedzieliśmy, na co się piszemy.
Teraz puchowe kurtki i odzież termiczna przygotowane na włoski klimat powoli przestają wystarczać. Obawiamy się, że lada dzień tu też spadnie śnieg. A to najczarniejszy scenariusz, bo może zakończyć wyprawę.
W tym tygodniu kolejny front, tym razem huragan z południa. Na przełęcz Cisa szliśmy 50 km prawie do północy, żeby zdążyć przed deszczem.
Dalej szlak wiedzie grzbietem, powyżej 1800 metrów, więc czekamy na zmianę pogody.
Czekamy i marzniemy.